Powrót
Osobista strona Marii Hetman - Młynarczyk

Przeglądając zakamarki swojej pamięci udało mi się odtworzyć niektóre fakty z życia w internacie i w szkole.
Moje wspomnienie związane jest z klasą maturalną. Dotyczy ono nie nauki, a miłości i surowego regulaminu
mieszkańców internatu. Nikomu, kto mieszkał w internacie "Tęcza" nie obce były kary szorowania nocą schodów "od góry do dołu" lub mycia kibelków np. za takie
"wielkie" wykroczenie jakim były głośniejsze, bo przecież nie głośne rozmowy i śmiech w pokoju po ciszy nocnej. Pamiętacie to podsłuchiwanie wychowawczyni pod drzwiami
pokoi, czy się nie rozmawia i sprawdzanie czy na pewno leżymy w łóżkach?
Odwiedzanie naszych kolegów w internacie męskim też było surowo zabronione. ( Bywało różnie - wiemy sami
). Przyprowadzenie chłopaka spoza szkoły to już prawie tragedia.
Będąc w V klasie udało mi się podstępem wprowadzić na pewną zabawę w świetlicy moją ówczesną miłość -
chłopaka z Lublina
( jest do dziś moim mężem ).
A było to tak.
Na zabawie miał grać zespół muzyczny z Technikum Łączności w Lublinie, a mój chłopak był wtedy maturzystą tej szkoły. Koleżanki wymyśliły, że
taką okazję należy wykorzystać. I tak się stało. Mój "luby" uzgodnił z chłopakami z zespołu, że będzie udawał obsługę techniczną, bo o graniu nie miał i nie ma
pojęcia ( chyba, że na nerwach ).
Udało się.
Nie wzbudzając podejrzeń kadry całą zabawę był ze mną i moimi koleżankami oczywiście - pamiętacie ????
Strach przed tym, że wszystko się wyda paraliżował wtajemniczonych, a mnie w szczególności. Ale cóż...........czego nie robi się dla miłości.
Z perspektywy czasu taka sytuacja wydaje
się zabawna, ale wtedy.........
Wszystko co zakazane smakowało lepiej. Prawda?